środa, 17 kwietnia 2013

M. Kalicińska - Zwyczajny Facet


Przeczytałam.

Mam wrażenie, że to książka o syndromie sztokholmskim. 


Historia o facecie, któremu żona z piekła rodem ciosa kołki na głowie, a on nie tupnie nawet nogą bo ...ją kocha? chce mieć święty spokój? Nie sposób ocenić. I tak przez x lat...aż w końcu wyjedzie do Finlandi za pracą i tam pozna inną kobietę ..i nie wiadomo czy ułoży sobie z nią życie, bo w zasadzie ma kolejne wątpliwości... i tak ciągle, i tak rok za rokiem, jakieś porównania do swojej idealnej rodziny w której wzrastał, do innych, do wszystkiego wokół...wszyscy wokół niego biorą za niego odpowiedzialność - za jego pracę, czas wolny, rozmów, a on biernie to przyjmuje i rozwodzi się nad tym, jak to ciężko mu żyć...

Boże... mam nadzieję, że "zwyczajny facet" jest tylko dlatego tak odmalowany bo to książka pisana przez kobietę, żeby pokazać, że nie tylko faceci dręczą w małżeństwie. Owszem, na pewno psychiczny terror działa w obie strony, ale szczerze powiedziawszy ja bym tego Wieśka głównego bohatera chyba siekierą utłukła za brak sprzeciwu, cokolwiek, za bycie trawą, która się cieszy, że ją depczą...do licha, sama bym się w diablicę chyba zamieniła z takim niedorajdą! 

Nie tylko facet, ale ktokolwiek powinien się bronić, a nie oddawać odpowiedzialność za swoje życie komuś i wchodzić w rolę ofiary...nie, nie, nie...wiem, że tacy ludzie istnieją, ale po części sami są sobie winni.
Branie odpowiedzialności za swoje życie  to niekoniecznie znaczy pójście na kompromis, ustępowanie w imię zasady "bo rodzice się nie kłócili". Trzeba walczyć o swoje bezpieczeństwo psychiczne i w moim rozumieniu główny bohater doświadcza tego wszystkiego co mu się przytrafia za swoją własną zgodą!

Temat ważny, bo podejmuje problem psychicznego znęcania w związkach, ale tak jak jest to opisane w książce pokazuje bierność i często obojętność "ofiar" i sygnalizuje potrzebę dojrzałości - u facetów i kobiet po równo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz